„Taki uraz, jakby ktoś po klatce piersiowej przejechał ciągnikiem” - historia pana Pawła po przeszczepie serca
Mówi się, że transplantacja to szansa na drugie życie. Osoby po przeszczepieniu uczą się na nowo funkcjonować w rodzinie, w społeczeństwie, wiedząc, że każda kolejna chwila to dar. Operacja staje się punktem zwrotnym w ich życiu. Historia pana Pawła po przeszczepie serca dowodzi prawdziwości tej teorii. W Uniwersyteckim Centrum Klinicznym przeszczepiono już 150 serc.
– Siemaneczko – jak mówią kibice – wita się 41-letni pan Paweł, z zamiłowania lechista, z przebywającym na oddziale kardiochirurgicznym pacjentem, oczekującym na przeszczepienie serca. Uspokaja wyraźnie zestresowanego młodego mężczyznę. – Zobacz – mówi – ja jestem cztery lata po przeszczepie i żyję, działam, pracuję. - Po czym pokazuje mu swoją bliznę i opowiada, jak wygląda ten trudny, ale jednocześnie dający nadzieję, proces.
Do szpitala przychodzi często – nie tylko na kontrolne wizyty, ale również ze względu na firmę cateringową, w której pracuje. Z humorem dodaje, że być może jego dawca był urodzonym sprzedawcą i że w jakiś sposób przekazał mu zamiłowanie do handlu. Choć dziś funkcjonuje normalnie, jego droga do zdrowia nie była łatwa.
Dramatyczny początek
– Na początku myślałem, że płuca mnie bolą, bo palę za dużo papierosów – wspomina pan Paweł i przyznaje, że nie odmawiał sobie także alkoholu. Pandemia, lockdown, stresująca praca kuriera przed świętami – wszystko to złożyło się na pogarszający się stan zdrowia. - Przez dwa tygodnie czułem się źle, kiepsko spałem, miałem problemy z oddychaniem. Myślałem, że to koronawirus. I dokładnie 6 grudnia, w mikołajki, mówię do żony „Ania dzwoń po karetkę, coś jest nie tak”. Czułem jakbym umierał.
Pan Paweł trafił w stanie zagrożenia życia do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego z diagnozą - ciężka niewydolność serca. Natychmiast podłączono go do ECMO (ang. Extracorporeal Membrane Oxygenation) – urządzenia zastępującego pracę serca i płuc. W śpiączce farmakologicznej spędził dwa tygodnie.
Prof. Marcin Gruchała,
ordynator I Kliniki Kardiologii UCK wyjaśnia: – Pan Paweł przeszedł bardzo
rozległy zawał, który całkowicie upośledził funkcjonowanie serca. Objawy
niewydolności tego narządu praktycznie uniemożliwiały mu normalne
funkcjonowanie. To spowodowało, że konieczne było leczenie przy pomocy
transplantacji, wszystkie inne metody były niewystarczające.
Czekając na nowe serce
Aby umożliwić pacjentowi oczekiwanie na przeszczep i poprawić stan ogólny, zastosowano tzw. mechaniczne wspomaganie krążenia – zewnętrzne pompy serca. W praktyce oznaczało to konieczność poruszania się z urządzeniem wielkości dwóch walizek. To ratujące życie rozwiązanie wymagało stałego przebywania na terenie szpitala.
Czekanie – jak podkreśla pan Paweł – było najtrudniejsze. Pacjenci na tym etapie często czują niepewność, strach, tęsknotę za rodziną. W tym okresie niezwykle ważna jest pomoc psychologiczna.– Mówi się, że oczekiwanie jest najgorsze, szczególnie kiedy mamy przed sobą perspektywę ryzykownego zabiegu, jakim niewątpliwie jest transplantacja. Dlatego też bardzo ważnym elementem jest wsparcie psychologiczne, które pacjenci otrzymują, w tym okresie np. ze strony naszych psychologów – podkreśla prof. Marcin Gruchała.
Czas spędzony w szpitalu nie należał do łatwych, nie był jednak pozbawiony radości. Jak na prawdziwego kibica przystało, pan Paweł oglądał w miarę możliwości wszystkie mecze Lechii Gdańsk i niejednokrotnie z jego sali dochodził entuzjastyczny krzyk z powodu zdobytego przez drużynę gola. Jego szansa na wygraną pojawiła się po 4 miesiącach oczekiwania.
- Pamiętam jak w dniu, w którym miałem się później dowiedzieć, że pojawił się dawca, czułem w całym organizmie, że coś się stanie, ale nie wiedziałem co. W pewnym momencie przyszła do mnie pani doktor i powiedziała: „Panie Pawle, mamy przeszczep” i tej nocy, nie mogłem spać. Tabletki na sen prosiłem, ale też mi nie pomogły – wspomina pan Paweł.
Fot. archiwum prywatne
fot. Sylwia Mierzewska UCK
Transplantacja serca – jak to wygląda?
Przeszczep serca to procedura, podczas której usuwane jest chore serce, a w jego miejsce wszczepiane jest serce dawcy. Operacja trwa zwykle 4–6 godzin. Zespół kardiochirurgiczny musi najpierw przygotować klatkę piersiową pacjenta, a następnie precyzyjnie połączyć wszystkie główne naczynia i przedsionki nowego narządu z ciałem biorcy.
Nie jest to zabieg rutynowy –
wymaga ogromnej precyzji, a każdy przypadek niesie indywidualne trudności. W
Uniwersyteckim Centrum Klinicznym program przyczepiania serca rozpoczął się w
2007 roku. Od tego czasu wykonano już 150 tego typu operacji oraz trzy
jednoczasowe transplantacje serca i płuc. - W przypadku pana Pawła – jak
relacjonuje dr hab. Piotr Siondalski, koordynator przeszczepów serca z Klinik
Kardiochirurgii UCK – operacja była wyjątkowo trudna z powodu zrostów powstałych
w wyniku wcześniejszego wszczepienia sztucznych komór serca. Obrazowo mówiąc,
był to taki uraz, jakby po klatce piersiowej ktoś przejechał ciągnikiem. Bardzo
duże zmiany w anatomii serca znacząco zwiększały ryzyko transplantacji, która
była kolejną operacją w wieloetapowym i wielomiesięcznym leczeniu - ratowaniu
życia pacjenta. Mimo to, dzięki doświadczonemu zespołowi, przeszczepienie
zakończyło się sukcesem.
Powrót do życia
Po operacji pan Paweł obudził się z uczuciem lekkości i euforii. – Czułem, jakbym się unosił. Wreszcie mogłem oddychać. Czułem, że dostałem drugą szansę – mówi z emocją.
W szpitalu spędził łącznie pół roku. Jego powrót do zdrowia obejmował nie tylko rehabilitację fizyczną, ale i adaptację do nowego stylu życia. Musiał przede wszystkim odstawić papierosy, alkohol, ale również przestrzegać ścisłych zaleceń lekarskich i zażywać leki immunosupresyjne, które zapobiegają odrzutowi przeszczepu.
Leki immunosupresyjne muszą być przyjmowane do końca życia. Ich działanie polega na osłabianiu układu odpornościowego, aby organizm nie traktował nowego serca jako „wroga”. Niestety, zwiększa to również podatność na infekcje, dlatego konieczne są regularne kontrole i badania laboratoryjne.
Nowe życie, nowa pasja
Dziś pan Paweł nadal codziennie pojawia się w szpitalu, ale nie ze względu na problemy zdrowotne. Pracuje w firmie cateringowej, dostarczając posiłki m.in. osobom, które towarzyszyły mu w jego walce. – Rzuciłem papierochy, nie piję. Zmieniłem się. I może faktycznie coś z tego dawcy we mnie zostało, bo odkryłem smykałkę do biznesu – podkreśla. I dodaje, jak bardzo jest wdzięczny dawcy i jego rodzinie za decyzję, którą podjęli, za tę szansę, której nie zamierza zmarnować. Wiele się w jego życiu zmieniło, jednak nie miłość do piłki nożnej. Dziś może już kibicować z trybun stadionu i pomagać innym pacjentom – będąc dla nich wsparciem i dowodem na to, że po przeszczepie można żyć pełnią życia.
Dodano: 28.08.2025